Opowieść podręcznej #3

… czyli po równi pochyłej w dół.

Opowieść podręcznej tuż po premierze pierwszego sezonu została okrzyknięta jednym z najlepszych seriali ostatnich lat. Nie było w tym nic dziwnego, produkcja ta zachwycała bowiem pod każdym względem. Scenariusz roztaczający pesymistyczną wizję świata, w którym kobiety zamieniają się w inkubatory, a światem rządzą mężczyźni był zaskakująco realistyczny i aktualny. Wcielająca się w główną bohaterkę Elisabeth Moss udowodniła, że jest aktorką wszechstronną, która bez większych problemów jest w stanie udźwignąć szeroką amplitudę uczuć odgrywanej postaci. Ale tym, czym szczególnie zachwycał ten obraz, były zdjęcia, które tworzyły niezwykle dopracowane i szczegółowe kompozycje. Na planie zwracano uwagę na każdy detal, swoją rolę odgrywały połączenia kolorów czy gra światła. Innymi słowy, było to dzieło praktycznie idealne.

Nie wspomniałam o jednym, niezwykle istotnym fakcie. Otóż pierwszy sezon stanowił dość wierną (z niewielkimi odstępstwami) ekranizację napisanej w latach 80. powieści kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood. Wraz z pojawieniem się informacji o powstaniu kolejnego sezonu zaczęto się zastanawiać, na ile poradzą sobie scenarzyści z dopisaniem kontynuacji tej dość osobliwej historii, rozgrywającej się w sztucznie wykreowanym świecie. Okazało się, że efekt był dość zadowalający: twórcy nie tylko zgrabnie pociągnęli dalej opowieść o June (wówczas przechodzącej przez okres ciąży), jak również rozbudowali postać Sereny i poszerzyli świat przedstawiony, dając nam wgląd do kolonii oraz pokazując stosunek Kanady do Gilead. Ponownie otrzymaliśmy sezon o dobrej jakości, jednak zaczęły się na nim pojawiać niewielkie rysy, które wskazywały, że twórcom powoli zaczyna brakować pomysłów, ale mimo to nie zamierzają kończyć serii. Świadczyło o tym m.in. innymi samo zakończenie, w którym June zamiast uciec z córką, wbrew wszelkiej logice oddała dziecko koleżance, a sama zawróciła skazując się na definitywną zagładę. Wszystko po to, by zostawić pole do kontynuacji serii, na co zresztą nie trzeba było długo czekać.

Powstało zamówienie na sezon 3., który zagościł na ekranach w czerwcu tego roku. Już pierwsze odcinki dobitnie wskazały na to, że Opowieść podręcznej jest produktem wymuszonym przez wyniki oglądalności, na której fabułę nikt nie miał już pomysłu. W tym sezonie źle poszło dosłownie wszystko: począwszy od rozbudowywania postaci, przez naruszenie ustanowionych przez poprzednie sezony zasad, aż po jedne z najgorszych grzechów serialowych, czyli pourywane wątki i „fillery”.

[By w pełni omówić 3. sezon niestety nie sposób nie nawiązać do konkretnych wydarzeń z serialu, stąd dalsza część tekstu zawierać będzie SPOILERY]

Najwięcej w tym sezonie na wiarygodności straciła postać June. Już w poprzedniej odsłonie niektóre jej zachowania wydawały się irracjonalne, ale można było je sobie jakiś sposób wytłumaczyć, m.in. stanem błogosławionym. Jej celem była ucieczka, stąd też dla większości fanów nie lada zaskoczeniem było zakończenie poprzedniego sezonu, w którym ówczesna „Freda” oddała dziecko Emily, a sama odwróciła się na pięcie i wyruszyła na pewną śmierć. Byłam niemalże pewna, że w 3. sezonie June za swoją niesubordynację trafi do kolonii, ale nic podobnego: bez większego szwanku wróciła do Waterfordów i pewnie pozostałaby przy nich, gdyby nie dalsze wydarzenia. Nie jest to bynajmniej jednorazowy incydent, kiedy to nasza bohaterka narozrabiała i nie poniosła za to praktycznie żadnych konsekwencji, zupełnie tak, jakby chronił ją jakiś immunitet. W 2. sezonie wielokrotnie różne występki uchodziły jej na sucho, ale wówczas była brzemienna, a jak wiadomo w Gileadzie dziecko to skarb. Tym razem jednak nie ma już żadnego ochronnego parasola, June stoi na równi z innymi podręcznymi, a mimo to nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest ponad nimi. Ta „bezkarność” wydaje się być kuriozalna w świetle informacji, jakie otrzymaliśmy do tej pory na temat Gileadu, który jawił się miejscem, w którym nawet za drobne przewinienie można było zostać pozbawionym części ciała. Kary zresztą są nadal praktykowane, ale nie na June, która zawsze znajdzie sposób, by wywinąć się z opresji.

Już w pierwszym sezonie wiedzieliśmy, że jest to postać o dość buntowniczej naturze, jednak każda próba obejścia prawa wywoływała u niej strach. Teraz June zamienia się w czołową działaczkę ruchu oporu, która na oślep brnie po trupach do celu, nie patrząc, czy jej ofiarami padają wrogowie, czy też sprzymierzeńcy. W 2. sezonie miała miejsce scena, w której ciotka Lidia prowadzi wówczas jeszcze niewinną June pod ścianę, na której zwisają zwłoki ludzi, którzy stracili życie pomagając jej. Zdawało się wówczas, że uświadomiła sobie, że jej egoistyczne działania nie prowadzą do niczego dobrego. Nic bardziej mylnego. W 3. sezonie lista „ofiar” June znacznie się wydłuża i nie są to już wyłącznie bohaterowie, którzy zginęli z rąk władz, ale również przypadki, w których sama podręczna pociągnęła za spust (niekoniecznie dosłownie, choć i takie przypadki się zdarzają). Chyba najbardziej zastanawiający jest brak udzielenia pomocy konającej Eleanor która w rozpaczy przedawkowała leki – pogrążona w chorobie psychicznej żona Lawrence’a stanowiła przecież niemałe zagrożenie dla powodzenia realizacji planu June (swoją drogą kto o zdrowych zmysłach wtajemnicza zaburzoną osobę w szczegóły realizacji takiego planu?).

W trzecim sezonie June zamienia się w pozbawioną skrupułów przywódczynię, która za wszelką cenę chce wypełnić postawiony sobie cel. Już w poprzednich sezonach pokazywała, że potrafi manipulować ludźmi (głównie komendantem Waterfordem, choć i tak on nie pozwalał jej na wszystko i nie działał też bezinteresownie), jednak to, w jaki sposób dominuje nad komendantem Lawrencem przeszło najmniejsze oczekiwania widzów. Podobnie zyskuje sobie posłuch wśród podręcznych oraz Mart. Swoją drogą jest to wprost trudne do uwierzenia, że te same Marty, które narażały swoje życie, by June mogła uciec z córką do Kanady, teraz równie ochoczo przyłączają się do szalonego planu wywiezienia dzieci.

Sama przemiana June jest ciekawa, choć niestety mało wiarygodna. Co prawda od pierwszego sezonu otrzymywaliśmy sygnały, że jest to postać zdeterminowana i wyjątkowo sprytna, jednak pomimo tej podbudowy trudno uwierzyć, że kochająca matka z ofiary zamieniła się w oprawcę. Z jednej strony można to wytłumaczyć specyfiką środowiska, w którym żyje i które mocno działa na psychikę, ale jak już wspomniałam, nie dzieje się jej zbyt duża krzywda. Trafiając pod strzechę Josepha niemalże żyje w sielance, ale zamiast działać stopniowo, po cichu, wytacza najcięższe działa. W trakcie serialu zmienia się cel June. Początkowo podręczna zamierza odzyskać swoją córkę, co oczywiście nie jest możliwe, a jej nieudolne próby nie tylko skazują życzliwe jej osoby na śmierć, ale również sprawiają, że mała Hannah wraz z przybranymi rodzicami wyprowadza się z okolicy i słuch o niej ginie. Nowym celem June staje się zatem chęć pomocy innym dzieciom i wywiezienia ich do Kanady (sama oczywiście nie wsiądzie na pokład samolotu – w końcu ogłoszono zamówienie na kolejny sezon serialu). Może się wydawać, że podręczna wreszcie przestała myśleć egoistyczne o własnym dobrze, jednak jeśli przyjrzymy się bliżej okolicznościom, w którym zrodził się plan, to jest on bardziej pokierowany chęcią odegrania się na tych „na górze”, niż faktycznej chęci pomocy dzieciom.

Podsumowując, June stała się najmniej wiarygodną i najbardziej irytującą postacią w serialu. Jest prowadzona bez pomysłu i wbrew jakiejkolwiek logice. Nawet kreacja Elizabeth Moss już przestaje pomagać, w trzecim sezonie można odnieść wrażenie, że gra ona w sposób przerysowany, wręcz karykaturalny. Na domiar złego przez pierwszą część sezonu w jej wątku wieje nudą. Przez 12,75 odcinków byłam niemalże pewna, że June kreowana jest na antagonistkę (co mogłoby być twistem na miarę Daenerys z Gry o tron, choć zdecydowanie bardziej wiarygodnym i mniej zaskakującym), jednak patetyczne zakończenie sezonu ukazało June jako prawdziwą protagonistkę. Ja jednak nie jestem już w stanie dalej kibicować tej bohaterce.

Niewiele lepiej jest w przypadku Sereny. Bohaterka ta wybiła się w 2. sezonie, pokazując dylematy z jakim musi się mierzyć. Z jednej strony jest „żoną”, współtwórczynią systemu, w którym żyje. Z drugiej zaczyna się budzić w niej tęsknota za dawnym życiem, w którym mogła decydować o sobie i realizować własne marzenia. Już wówczas Serena często zmieniała zdanie i była niczym chorągiewka na wietrze, jednak ten brak zdecydowania tłumaczyłam sobie odwieczną walką pomiędzy sercem a rozumem. Nowy sezon kontynuuje ten trend, sprawiając, że niezdecydowana Serena zaczyna, podobnie jak June, tracić na wiarygodności. Che, żeby „jej” córka wydostała się ze świata ograniczającego rolę kobiety, po czym zmienia zdanie i zaczyna desperacko pragnąć, by sprowadzić Nicole do domu. W pierwszych odcinkach obserwujemy jej wielką rewoltę przeciwko Fredowi (piękna scena z płonącym łóżkiem), później u boku męża zadowolona bryluje już w stolicy licząc na lepszą przyszłość. Ostatecznie jednak decyduje się oddać męża w ręce kanadyjskiego wymiaru sprawiedliwości w zamian za możliwość emigracji do Kanady i widzeń z Nicole. Skąd taka zmiana decyzji? Tego możemy się wyłącznie domyślać. Niestety, w drugiej połowie sezonu jej czas ekranowy jest zdecydowanie mniejszy a i jej wątek zostaje na jakiś czas wyciszony. Szkoda, bo zapowiadał się znacznie ciekawiej niż desperackie zapędy June.

Kolejnym przegranym tego sezonu jest wprowadzony pod koniec poprzedniej odsłony Opowieści podręcznej komendant Lawrence. Zapowiadał się jako wyjątkowo ciekawa postać: z jednej strony był to jeden z architektów Gilead, który stworzył m.in. kolonie, z drugiej pozwalał swoim podręcznym na więcej swobody, m.in. nie zmuszał ich do partycypacji w „ceremonii”. Komendant cechował się dość ekscentrycznym zachowaniem oraz niewyparzonym językiem. Po utracie poprzedniej podręcznej (której nota bene sam pomógł uciec) w 3. sezonie przejmuje pieczę nad June, co teoretycznie mogło zwiastować „okiełznanie” wojowniczych zapędów podręcznej. Nic bardziej mylnego – kobieta urabia go jeszcze bardziej, niż Waterforda i ostatecznie zaczyna nad nim dominować. Joseph zmienia się w potulnego i dobrodusznego wujka, który bezinteresownie pomaga w ucieczce dzieci (sam oczywiście zostaje – sezon 4. musi przecież o czymś opowiadać). Niestety, nie dowiemy się, dlaczego nastąpiła jego przemiana i dlaczego daje się zastraszyć jednej kruchej kobiecie nad którą w świetle praw Gileadu ma pełną władzę.

Najbardziej kuriozalnym przypadkiem „rozbudowy postaci” jest Emily. Podręczna ta była kreowana w 2. sezonie na jedną z głównych bohaterek. Najpierw obserwowaliśmy jej los w kolonii, później w domu Lawrence’a. Po (nieudanym niestety) zamachu na ciotkę Lidię, wraz z maleńka Nicole przedostaje się do Kanady, gdzie stara się powrócić do normalnego życia. Przez pierwszych kilka odcinków obserwujemy, jak stara się odbudować relację z partnerką i synem… po czym nagle jej wątek się urywa. Emily powraca pod koniec ostatniego odcinka, gdy widzimy jak krząta się na lotnisku udzielając pomocy dzieciom Gileadu. I to wszystko.

Na tym nie kończą się nielogiczności 3. sezonu. Jednym z najbardziej kuriozalnych wątków są starania małżeństwa Waterfordów o zwrócenie im „córki”. Zastanawiający w tym wszystkim jest fakt, że Kanada przystępuje do negocjacji. Jest to zupełnie niezrozumiała decyzja: Kanada przecież wie, w jaki sposób została poczęta Nicole i że płaczący za nią „rodzice” nie mają do niej żadnych praw, co więcej, są zbrodniarzami wojennymi. Mimo to zaczynają się pertraktacje i ostatecznie Serenie udaje się wywalczyć swoje – w zamian za męża może spędzać czas z dzieckiem, dla którego jest zupełnie obcym człowiekiem. Jest to dość dziwne zagranie ze strony rządu kanadyjskiego, zrozumiałabym takie podejście w przypadku „żony”, która wychowywała dziecko przez kilka lat i pomiędzy dwojgiem narodziła się wzajemna więź. Ale dopuszczenie obcej kobiety tak małego dziecka działa tylko z korzyścią dla niej, a tej drugiej stronie może wyłącznie zaszkodzić. Nie wiem, jaką logiką kierowali się scenarzyści i co mieli na celu pokazując zjednoczenie Sereny i Nicole.

Całe szczęście idylla nie potrwała zbyt długo i to za sprawą kolejnej idiotycznej sytuacji. Otóż zdradzony Fred poczuł się w obowiązku donieść na żonę, deklarując, że to co zrobiła jest gorsze, niż inne zbrodnie Gileadu. Widz czeka w napięciu, o co takiego zostanie oskarżona Serena, po czym dowiaduje się, że jej winą jest… nakłanianie do współżycia June i Nicka. I tyle. Czy jest to gorsze, niż to, co działo się w sypialni każdego komendanta? Nie sądzę. Jest to dość pokrętny sposób na przyskrzynienie Sereny, zwłaszcza, że byłoby ją o co oskarżyć. Była ona przecież jedną z orędowniczek nowego systemu, poniekąd sama go stworzyła. Dlaczego zatem scenarzyści zamiast powołać się na tę winę sięgnęli po tak kuriozalny powód? Zastanawiający pozostaje również powód, dla którego Kanadyjczycy z taką łatwością uwierzyli Fredowi.

Wróćmy jeszcze na chwilę do wielkiego planu June polegającego na wywiezieniu dzieci do Kanady. Krystalizuje się on dopiero w odcinku 10, co wziąwszy pod uwagę, że sezon liczył ich 13, nie zwiastowało niczego dobrego. I tak też to wygląda: przez kolejne odcinki obserwujemy, jak June zbiera poparcie Mart i podręcznych, jak urabia Josepha i załatwia transport (przy okazji zabijając jedną z gileadzkich szych – spokojnie, ujdzie jej to na sucho). Zdziwienie widza budzi fakt, że na dzień przed godziną zero June dopiero sięga po mapę i zaczyna rozważać, jaką trasą będą eskortować dzieci na lotnisko. Ten plan w normalnych warunkach nie mógłby się udać, ale zdarza się cud. Nieprzygotowane podręczne i Marty zabierają na pokład o wiele więcej dzieci, niż to było początkowo zakładane (jak one się tam zmieściły?). Cała akcja budzi politowanie, bo skoro takiej ilości dorosłych i dzieci, pomimo wzmożonych patrolów na ulicach, udało się wymknąć z domów i pokonać taki szmat drogi, to można dojść do wniosku, że Gilead nie jest tak pilnie strzeżony, jak nam usiłowano wmówić do tej pory. Oczywiście na lotnisku pojawiają się problemy z obstawą, ale nie stanowią one przeszkód dla wojowniczych kobiet, które zaczynają… rzucać w żołnierzy kamieniami. June okazuje się bohaterką i na koniec odcinka niczym Zbyszek Godlewski znoszona jest przez koleżanki z pola bitwy ( z tą różnicą, że June żyje. Niestety).

W poprzedniej recenzji żywiłam nadzieje na to, że kolejny sezon jeszcze mocniej zagłębi się w świat polityki i pokaże nam reakcje świata na sytuację rozgrywającą się w Gileadzie. W pierwszej części sezonu podjęto próbę rozwinięcia tej kwestii i akcja przeniosła się do jeszcze bardziej konserwatywnego Waszyngtonu, stolicy państwa. Poznaliśmy tam komendanta, który cieszył się posiadaniem sporej gromadki dzieci a także zobaczyliśmy kreatywne metody radzenia sobie z podręcznymi polegające na zaszywaniu im ust (co akurat było nieco dziwne, zważywszy, że usta służą nie tylko do mówienia, ale również do przyjmowania pokarmów). Wątek ten jednak minął bezpowrotnie i nie znalazł żadnego wydźwięku w dalszej fabule serialu. Jeszcze gorzej potraktowany został wątek Nicka, który został komendantem, po czym odesłano go na front do Chicago. Jednak o scenach batalistycznych i o opowieści o bohaterskich obrońcach USA można zapomnieć. Co prawda od czasu do czasu napływają do nas wieści z frontu, jednak na tym ten wątek się kończy. Wyglądało na to, że Nick (a raczej wcielający się w jego postać Max Minghella) po prostu odszedł z serialu.

Ostatnim gwoździem do trumny Opowieści podręcznej są dłużyzny. Sezon został rozpisany na 13 (!) odcinków, co w dzisiejszych czasach zdaje się być zawrotną ilością. Już od dłuższego czasu produkcje Netflixa i HBO rozpisuje się na 8, góra 10 odcinków, a na popularności zyskują mini-serie. Pierwszy sezon liczył 10 odcinków. Kolejnego wydłużono do 13, ale wówczas faktycznie działo się sporo wydarzeń (ucieczki June, kolonia, ciąża). W 3. sezonie nie ma już jednak o czym opowiadać: początek dłuży się niemiłosiernie, później przybiera nieco na tempie, by ponownie stracić na sile. Apogeum nudy jest odcinek 9, który w całości pokazuje June odchodzącą od zmysłów koczując przy łóżku konającej „koleżanki” (którą nota bene sama doprowadziła na skraj poczytalności), czekając, aż na świat przyjdzie jej dziecko. Rozumiem, że twórcy chcieli w ten sposób pokazać rodzący się w June obłęd, jednak zamiast zaintrygować widza doprowadzili go do znużenia. Później następuje najbardziej interesująca część serialu i aż żal, że twórcy nie zrezygnowali z kilku wcześniejszych bezcelowych wątków i zamiast nie rozwinęli lepiej planu ucieczki. A wracając do wspomnianego Nicka: okazuje się, że planowano rozwinięcie wątku tej postaci, ale… zabrakło na to odcinków. Serio?

O tym, że będzie 4. sezon Opowieści podręcznej dowiedzieliśmy się jeszcze przed zakończeniem emisji 3. sezonu. Mimo to, miałam nadzieję, że June zginie i to z co najmniej 3 powodów. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie kontynuacji jej wątku po „wielkiej ucieczce”. Zgodnie z logiką zarówno ona, jak i Joseph powinni za taki wyczyn zostać skazani na śmierć, a pozostałe Marty i podręczne – na kolonię. Znając życie June z pewnością wyjdzie z opresji cało (dzieci uprowadziły inne podręczne, a kamienie latały same) i będzie knuć dalej plan obalenia ustroju. Tutaj pojawia się powód drugi – wątek June zaczyna zbliżać się do absurdu i nic nie wskazuje na to, by w kolejnym sezonie nagle wszystko wróciło do normy. Nie zdziwiłabym się, gdyby podjechała opancerzonym czołgiem, by odbić swoją córeczkę. I tutaj pojawia się kolejny powód: czy powrót Hannah do June jest aby dobrym pomysłem? Czy kobieta, która mierzyła z pistoletu do bezbronnej dziewczynki będzie dobrą matką?

Reasumując 3. sezon Opowieści podręcznej to rozczarowanie. Serial nadal wygląda ładnie, ale niestety jest to już pusta wydmuszka. Chciałabym, by kolejny sezon nie tylko okazał się lepszy, ale by przede wszystkim był już tym ostatnim. Póki co nic na ten temat nie wiadomo, a Bruce Miller, showrunner serialu w wywiadzie udzielonym Harper’s Bazaar wyjawił, że nie wie jeszcze, jak potoczą się dalsze losy June. Rozważa jednak dwie opcje dotyczące samego Gilead: albo zaczną się zbroić w celu odzyskania od Kanadyjczyków dzieci, albo przystopują i zaczną pracować nad PR-em.

Kolejny sezon pojawi się najprawdopodobniej wiosną/latem 2020 r. Ja jednak bardziej czekam na najnowszą powieść Atwood The Testaments, która ma być… kontynuacją Opowieści podręcznej, rozgrywającą się 15 lat po wydarzeniach tam opisanych. Czyżby i twórczyni Gilead miała inną wizję dalszego ciągu tej opowieści?

5 myśli w temacie “Opowieść podręcznej #3

Add yours

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑