303. Mój dywizjon

W ciągu ostatniego miesiąca w kinach zobaczyliśmy aż dwa filmy poświęcone słynnemu Dywizjonowi 303. A jak to często w takich przypadkach bywa, „dywizjonowy” trend rozprzestrzenił się również na inne gałęzie kultury (ostatnio natrafiłam nawet na grę komputerową, ale darowałam sobie jej sprawdzenie). Największy wpływ oczywiście zauważono na rynku księgarskim, który w tym samym czasie na świat wydał kilka publikacji związanych właśnie z tą tematyką. W księgarniach na specjalnych wystawach zbierano książki o polskich lotnikach, dokładając do nich inne, wojenne opowieści (choć wysyp tych nastąpi w przyszłym roku, w 80. rocznicę wybuchu II Wojny Światowej).

Normalnie w przypadku takiego hype’u kręcę głową i staram się od niego odciąć, ale tym razem ucieszyłam się na promowanie historii o polskich lotnikach. Nie ukrywajmy, że do tej pory do historii Dywizjonu 303 podchodziliśmy trochę, jak do jeża. Z jednej strony cieszyliśmy się, z sukcesów naszych rodaków, ale z drugiej czuliśmy pewien dyskomfort, że działali oni nie w obronie Polski, a Wielkiej Brytanii. Wolelibyśmy, by działali oni na nasz rachunek, by wsławili się np. w bitwie o Warszawę, a nie o Anglię. Tym bardziej, że w momencie inwazji wojsk nazistowskich na tereny polskie, zarówno Anglia, jak i Francja zbytnio nie kwapiły się, by wysłać na do naszego kraju wsparcie militarne.

Tak więc nic dziwnego, że historia dzielnych lotników, historia zakończona sukcesem, utonęła w morzu polskiej martyrologii. Fakt ten nie dziwi również, gdy przypomnimy sobie, co działo się bezpośrednio po wojnie – nowy rząd nie pochwalał czynu polskich lotników, ponieważ działali oni na korzyść „Zachodu”. Zresztą, Polacy pochłonięci porządkowaniem strat wojennych nie mieli siły słuchać o sukcesach rodaków na obczyźnie. Oczywiście w obiegu wciąż była książka Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, w której autor, jako naoczny świadek, opisywał losy polskich pilotów. Ten pisany na gorąco reportaż stanowił dowód nie tylko wyjątkowych umiejętności rodzimej kadry lotniczej, ale również ich hartu ducha i determinacji. Z czasem fragmenty owej książki zaczęto przerabiać na lekcjach polskiego, choć często zdarzało się, że nauczyciele rezygnowali z książki o lotnikach, na rzecz płonącej Warszawy. Szczerze powiedziawszy, trudno się im dziwić.

Znalezione obrazy dla zapytania dywizjon 303

Dlatego cieszy fakt, że po tylu latach o polskim dywizjonie ponownie zrobiło się głośno. Lotnicy musieli czekać tyle lat, by wkroczyć na kulturalne salony. Przepuścili w kolejce Powstanie Warszawskie i Katyń, obozy koncentracyjne i lwowskie kanały. Ale wreszcie nadszedł czas na powiedzenie o tym sukcesie.

Jak wyszły realizacje filmowe możecie przeczytać w moich wcześniejszych recenzjach (tu i tu). Czas przyjrzeć się pozycji książkowej. Mój wybór padł na 303. Mój dywizjon Tadeusza Kotzaa to z bardzo oczywistego powodu: chciałam poznać nie opracowanie historyczne, a relację z pierwszej ręki. Tak się bowiem składa, że pan Kotz był 13. dowódcą lotników, którzy mieli okazję wsławić się w Bitwie o Anglię, . Nie była to persona tak słynna, jak Urbanowicz czy Zumbach, nie znalazł się on nawet na kartach książki Fiedlera, co jednak nie oznacza, że nie ma on o czym opowiedzieć.

Zacznijmy od tego, czym książka ta nie jest:

Jeśli ktoś szuka publikacji, która opisze dywizjon w szerszym ujęciu, która skupi się na polityce, na wojskowości czy związkach przyczynowo-skutkowych, to trafił pod zły adres. Tadeusz Kotz opisuje bowiem, zgodnie z tytułem, „swój” dywizjon. To autobiografia, która skupia się w dużej mierze na okresie wojennym i na roli autora w Bitwie o Anglię, z lekkim zaznaczeniem tego, co wydarzyło się przed wojną i po niej. Nie oczekujmy zatem obszernej, wielopoziomowej i obiektywnej relacji z owych wydarzeń. To nie jest opis historii konfliktu, a zapis historii człowieka.

Znalezione obrazy dla zapytania tadeusz kotz
Tadeusz Kotz

A ta w przypadku pana Tadeusza nie była łatwa. Bo i owszem, mógł zrealizować swoje marzenia, ale nie przewidział, że przyjdzie mu to zrobić akurat w tak istotnym i trudnym momencie w dziejach Polski. Po pierwszych próbach aktywowania obrony lotniczej kraju, przyszedł czas na emigracyjną tułaczkę, która zaprowadziła go ostatecznie na Wyspy Brytyjskie, gdzie ponownie mógł zasiąść za sterami samolotu i ruszyć w bój. A i ten element wojennych kolei losu autora nie był najłatwiejszy, bowiem zdarzył mu się wypadek, którego nie zobaczyliśmy w żadnym filmie: zestrzelenie. Wyjątkowo pechowe, bo w przeciwieństwie do tego, co zobaczyliśmy w Bitwie o Anglię zdarzyło się na terenie okupowanej przez Nazistów Francji. I jeśli mylicie, że powrót do domu (Anglii) polegał na przedostaniu się najkrótszą drogą przez Kanał Angielski, to jesteście w błędzie. Tadeusz Kotz wracał przez… Giblartar i choć cała tułaczka trwała krócej, niż miesiąc, to w bazie wieszczono jego śmierć.

Los nie obchodził się z autorem wspomnień zbyt łaskawie, jednak mimo to 303. Mój dywizjon nie jest wyciskaczem łez czy kolejnym szukającym sprawiedliwości głosem wyrzutu. Nie wiem, czy to kwestia upływu lat, czy pogodnego usposobienia autora, ale jego wojenna opowieść pisana jest w sposób niezwykle lekki, z dystansem, a niekiedy okraszone sporą dawką poczucia humoru. Nie przesadzę, jeśli powiem, że czyta się ją wręcz jak powieść przygodową, szczególnie w rozdziałach opisujących żmudny powrót zestrzelonego lotnika do domu. Nie oznacza to oczywiście, że dla pana Tadeusza wojna była oderwaną od rzeczywistości zabawą. W swojej opowieści oddaje należną cześć poległym, jak i wzbogaca wskazuje na zdarzenia, które go szczególnie dotknęły. Jednak największy wyraz goryczy kieruje w kierunku nie III Rzeszy, a…. Królestwu Brytyjskiemu, które nie dość, że potraktowało polskich pilotów w dość brutalny sposób, to jeszcze wykazało się obojętnością wobec tego, co wydarzyło się z Polską po wojnie.

Natomiast ja mam żal do Polski za to, że na wydanie książki pana Tadeusza Kotza musieliśmy czekać przeszło 10 lat (pierwotnie książka ukazała się wyłącznie w Kanadzie, gdzie autor zamieszkał po wojnie). Nie od dzisiaj wiadomo, że ból i klęska na naszym rodzimym rynku księgarskim sprzedają się znacznie lepiej, niż radość ze zwycięstwa. A przecież nie powinniśmy ograniczać się do celebracji klęsk, należy również oddać zasłużoną cześć tym, którym się udawało. Nawet jeśli, ich wysiłek działał na korzyść Wielkiej Brytanii, tym bardziej, że przecież oba te państwa walczyły przeciw temu samemu agresorowi.

Znalezione obrazy dla zapytania tadeusz kotz
Pan Tadeusz Kotz z żoną

Na koniec jeszcze jedna wskazówka. 303 Mój dywizjon to idealny prezent dla dziadka (lub babci). Książką nie jest długa, składa się z wielu krótkich rozdziałów urozmaiconych licznymi zdjęciami. I, co najważniejsze, zastosowano tutaj dużą czcionkę, przyjazną dla starszych osób, które często zmagają się z problemami ze wzrokiem. Dlatego jeśli szukacie pomysły na gwiazdkowy prezent dla seniorów rodu, to warto wziąć tę książkę pod uwagę.

A również warto sięgnąć po nią jako uzupełnienie historii opowiedzianej w filmach. Żaden nie pokazał bowiem skąd ci polscy piloci się w Wielkiej Brytanii znaleźli, a pan Tadeusz Kotz dokładnie ten transfer ze wszystkimi towarzyszącymi mu przygodami opisuje.

19 myśli w temacie “303. Mój dywizjon

Add yours

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑