Żadnych zasad

Wiecie, jak to jest z literaturą sensacyjną i wojskową pochodzącą ze Stanów? Za każdym razem jest to opowieść pełna dramatów osobistych, drugoplanowych bohaterów i tragedii. Są to wzniosłe historie wypełnione poświęceniem i dbałością jednostki o dobro ojczyzny a najlepiej i całego świata. Kreuje się bohaterów przejaskrawionych, którzy wydają się praktycznie nie mieć wad, a dla dobra ludzi, których nie znają, są gotowi poświęcić wszystko np. zaryzykować życiem w celu odbicia z rąk porywaczy najmniej kochanej córki miliardera, bo przecież tak trzeba.

Tym razem pod lupę wezmę Żadnych zasad Brada Thora, powieść sensacyjną, która ukazała się niedawno na rynku nakładem wydawnictwa Sonia Draga. Choć jest to już 14 tom cyklu o przygodach Scota Harvatha, to był to mój pierwszy kontakt z twórczością tego autora. Od razu zaznaczę, że choć jest to cykl, znajomość poprzednich tomów nie jest niezbędna do pełnowartościowej lektury najnowszej odsłony serii (przynajmniej takie odniosłem wrażenie).

Jak to zatem jest z tym patetycznym ujęciem męstwa bohatera w przypadku tej książki?

Zacznijmy od fabuły. W skrócie:

Scot Harvath, był wojskowy, obecnie PMC (członek Prywatnej Firmy Wojskowej) otrzymuje od swojego zleceniodawcy, Bena Bemanna, właściciela organizacji dobroczynnej, tajemniczy film z nieznanego źródła. Film ten pokazuje uzbrojonych mężczyzn wchodzących do zaniedbanego małego szpitala na odludziu. Po tym zdarzeniu nikt nie odpowiada na połączenia ani wiadomości e-mail. Nasz bohater zostaje następnie wysłany (a raczej dobrowolnie wyrusza w prodróż) do Konga. Chęć odkrycia tego, co stało się z personelem i pacjentami, którzy tam byli, prowadzi Scota prawdopodobnie do jednego z jego najbardziej niebezpiecznych zadań. Aby dowiedzieć się, kto był odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, musi najpierw dowiedzieć się, co do tych wydarzeń doprowadziło.

To, co początkowo wydaje się być prostym zleceniem,  czasem przekształci się w nie tylko w dramat globalny, ale i osobisty, rozgrywający się na tle oszałamiających międzynarodowych intryg, obłudnych politycznych gier i najciemniejszych, najtajniejszych zagrywek ze świata szpiegów. Nie chcę zbyt mocno zdradzić fabuły, ale warto wspomnieć, że w grę wejdzie zagrożenie epidemiologiczne, groźny wirus, który ma oszczędzić jedynie nielicznych.

Brzmi interesująco?

Też tak uważam.

Przenieśmy się w tym miejscu do połowy książki, gdzie atmosfera jest tak gęsta, że można ją kroić nożem, a poziom zagrożenia w niektórych momentach wyrzuca nas poza jakiekolwiek skale. Autor stworzył bohatera, który zaczyna z czasem mieć sens, który ma określoną motywację, którego opowieść dobrze się śledzi. Wykreował rzeczywistość, którą jesteśmy w stanie przyjąć, może niekoniecznie założyć, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce (choć niektórzy krytycy uważają tę opowieść za proroczą), ale fikcja literacka nie jest naciągnięta do aż takiego stopnia, jak np. we wcześniej opisywanym Ghost Fleet. Poruszane w książce dylematy moralne, wzięcie pod lupę środowiska polityków czy firm farmaceutycznych, wzbudza refleksję i sprawia, że o tej opowieści myśli się jeszcze po zakończeniu lektury.

Przejdźmy jednak do początku…

Pamiętacie, jak pisałem o patosie, poświęceniu i innych wartościach wyznawanych przez Amerykanów w ich książkach?

Scot to najemnik przyjmujący najróżniejsze zlecenia, podróżujący po całym świecie, wykonujący „misje” wojskowe, przeznaczone dla PMC. Wzorowy były żołnierz, poświęcony całkowicie dla innych…

Już w pierwszej scenie pokazywane są pewne absurdy tej literatury. Wiecie, dlaczego?

Fabuła rozpoczyna się od Scota, który wybiera się na wakacje z piękną Larą Cordero, którą fani serii będą pamiętać z Hidden Order powieści Thora z 2014 roku. Zaplanowali oni wspólnie romantyczny tydzień w Nowej Anglii, gdzie mieli zatrzymać się w prywatnej kabinie skąpanej w jesiennych barwach, ciesząc się smakiem ulubionego wina. Brzmi nieźle, prawda?

Kilka dni przed tym wyjazdem, otrzymuje on jednak propozycję wspomnianego już zlecenia. zlecenia… Przejdźmy przez ten proces w kilku prostych krokach

  • Scot otrzymuje zlecenie, którego tak naprawdę wcale nie musiał przyjmować, tym bardziej wiedząc o wspólnych planach z kobietą swojego życia.
  • Ogląda pokazany mu krótki film. Czynność ta zajmuje mu dosłownie 4 sekundy z życia.
  • Następnie stwierdza, że urlop musi poczekać, bo nikt inny nie przyjmie tego zlecenia. Tylko on jest takim „bohaterem” (SERIO?)
  • Informuje o tym Larę – która (jak można się spodziewać) po tym, nie odzywa się do niego i praktycznie zrywa kontakt (oczywiście do czasu).

Jak na zachowanie ukochanej reaguje nasz bohater? Właśnie prawie nie reaguje. Jego poświęcenie dla innych swoim kosztem jest tak silnie zarysowane, że aż wygląda momentami komicznie. Przypomina sceny z kiepskich filmów akcji, w których bohater jest w stanie poświęcić wszystko w imię „ratowania świata”, nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie jest to do końca wina autora, jest to utarta konwencja przyjęta w książkach tego typu. Amerykanie po prostu mają taki wzór dzielnego bohatera (zwłaszcza bohatera-patrioty), który w imię dobrej sprawy zrobi dosłownie wszystko. Najczęściej ofiarą pada uczucie, co również jest symboliczne i jeszcze bardziej podkreśla wagę wypełnienia powierzonej misji. Szkoda, że Thor nie zdecydował się przedstawić naszego bohatera w sposób nieco bardziej ludzki. Na szczęście później zaczyna się fabuła właściwa, która spuszcza na to zasłonę milczenia i sprawia, że wciągnięci w tok fabuły zapominamy o tym lekko zaburzonym obrazie Scota.

Podsumowując…

Jestem w stanie wybaczyć początkowy patos i poświęcenie bohatera z jednego powodu…

Fabuła porusza się z prędkością rakiety napędzanej przez Red Bulla, budując klimatyczne zakończenie, które utrzyma czytelnika na dłużej i sprawi, że nie będzie on w stanie odłożyć książki.

11 myśli w temacie “Żadnych zasad

Add yours

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑